Lodge to nepalski hostel przy szlaku. Nazywanie go hotelem byłoby chyba nadużyciem. Nazwa jest prawie zawsze zbitkiem słow, najczęściej składa się z nazwy miejscowości, jakiegoś słowa mającego związek z górami lub widokiem, i słowa Lodge. Przykłady to Dole View Lodge, Yeti Lodge Machermo, Yak Lodge Thukla, Everst View Lodge i tak dalej.
Nepalczycy kochają dyplomy, jeśli właściciel zdobył jakąś górę, najlepiej Everest to dyplom będzie tam wisiał, podobnie jak wszystkie inne możliwe do wyobrażenia. Są też zdjęcia z dziećmi kończącymi chyba jakieś uniwersytety, na co wskazywałyby rogate czapki i togi, zawsze są to chłopcy.
Grupa dociera tu zwykle pod wieczór. Zmęczeniu wędrowcy wsypują się do wspólnej jadalni. Jest to pomieszczenie którego centrum stanowi piec typu „koza”. Z reguły prostokątne lub kwadratowe. Wzdłuż linii okien, ciągnącej się na cala szerokość ścian pomieszczenia stoją ławy, a przed nimi stoły. Tym sposobem wszyscy siedzący zwracają twarze w kierunku pieca. Jeśli docieramy na tyle wcześnie, że świeci jeszcze słońce jest tu naturalnie ciepło. W momencie kiedy kończy się to źródło zasilania odpalana jest koza której paliwem są suszone kupy Yaka. Przechodząc przez wioski często widać brązowe uklepane placki suszące się na słońcu. czasem przyklejone do muru, czasem gotowe już ułożone w misterne kupy gówna.
Koza daje upragnione ciepło, a grupa wybiera co będzie jadła na kolację. Nikt nawet nie myśli o udaniu się do pokoju gdzie w „magiczny” sposób pojawiły się już nasze torby. (Niepostrzeżenie podrzucili je tam cisi porterzy). Pokój to ostateczność, jest tam zimno i nawet po zapaleniu malutkiej ledowej żarówki panuje półmrok. W sali jest w miarę ciepło, a jak ktoś potrzebuje to może przystawić krzesło do kozy i wygrzać się jeszcze porządniej. Pierwszą rzeczą którą wszyscy chcą wiedzieć to czy jest Wifi, następnie czy można naładować telefon lub power bank i za ile. W Lodge nie ma nic za darmo. Z prądem jest z reguły problem bo sieć elektryczna prawie nie istnieje w Dolnie Khumbu. Lodge ma zwykle panele fotowoltaiczne, ale muszą one wystarczyć na wszystkie potrzeby budynku. Ładowanie jest zatem drogie i nie zawsze dostępne. W celu naładowania telefonu udajemy się do kontuaru w narożniku sali, które stanowi również sklepik. Oprócz absolutnie niezbędnych rzeczy jak butelkowana woda i papier toaletowy można tu również nabyć drogą kupna takie rarytasy jak Coca-cola, batoniki ( zwykle Bounty lub Snikers), piwo, chusteczki higieniczne etc. Asortyment nie jest duży ale podstawowe produkty zawsze są obecne, oczywiście za odpowiednią opłatą. Ładowaniu służy zwykle zużyty do granic możliwości rozgałęźnik w którym wtyczką szukamy właściwego kąta nachylenia, który pozwoli na styk i przepływ prądu.
Na początek wjeżdżają na stoły potężne termosy z herbata. Pijemy ją na umór. Potem kolacja i rozrywki własne. W końcu następuje moment zamknięcia jadalni i udania się do przypisanych pokoi. Zwykle dzieje się to po 20:00. Pokoje są skromne, łóżka z reguły mają koce których grubość zależy od wysokości na jakiej znajduje się Lodge a co za tym idzie temperatury jaka panować będzie w nocy w nieogrzewanym pomieszczeniu.
Toalety występują w dwóch rodzajach. Czasem znajdziemy dobrze znany „tron” jednak nigdy nie działa w nim spłuczka. Zapewne zbiornik pękł by w nocy kiedy woda zamarza. Za to obok stoi kilkudziesięcio-litrowa beczka i nabierak. Czasem przed spłukaniem trzeba się przebić przez cienka warstwę lodu. Druga opcja to turecka „dziura w ziemi” z identycznym systemem spłukiwania. O prysznicu nikt raczej nie myśli, bo oznacza to wejście do lodowatego baraku z blachy falistej z opłaconym wiadrem gorącej wody. W obozach jest to specjalny namiot z wiszącym pod sufitem workiem z kurkiem. Przez cały wyjazd pierwszy i ostatni w miarę normalny prysznic brałem w hotelu w Namche Bazar (zimny pokój z gazowym bojlerem i informacja żeby nie zamykać okna bo można się zatruć, które i tak wszyscy zamykali bo wiało chłodem niemiłosiernie) i raz w Base Campie pod Ama Dablam. Resztę czasu higienę zapewniały mi mokre chusteczki.
Noc jest długa i zimna, tlenu mało co nie pomaga się rozgrzać. Odrobinę komfortu zapewnia litrowa butelka Nalgene wypełniona wrzątkiem. Zawsze przede mną ląduje w śpiworze i tule ja czule cala noc. Jest absolutnie niezbędnym wyposażeniem każdego kto myśli o trekingu do EBC. Do tego porządny śpiwór, ja spałem w Deuter Astro Pro 800 i sprawdzil sie nawet w wyższych obozach na Ama Dablam gdzie temperatura spadalo do -15 stopni.
Rano ciężko wstać z łóżka. W wyższych partiach doliny pojedyncze szyby pokoju pokrywa gruba warstwa szronu, który topniej szybko w porannym słońcu. Trudy nocy wynagradzają czasem widoki za oknem. Rozpoczyna się poranna rutyna. Najpierw kawa i oczekiwanie na śniadanie. Mozna wyjść na zewnątrz gdzie świeci słońce i obserwować nepalska kobietę wyciągającą z miski pokryte lodem skarpetki które wczoraj prała. Zycie tu musi być ciężki, szczególnie w zimie. Większe wioski są całoroczne, mniejsze złożone z samych Lodge i istniejące głownie ze względu na turystów na zimę pustoszeją. Właściciele Lodge wracają wtedy w rodzinne strony, czasem nawet do Kathmandu.
Na dłuższą metę życie w takich warunkach jest męczące. Sam bylem zaskoczony tym jak bardzo mi to pod koniec przeszkadzało. Wydawało mi się ze jestem odporny na niewygody, ale w którymś momencie nie marzyłem już o niczym innym niż o gorącym prysznicu, łóżku z pościelą i obudzeniu się w pokoju w którym nie jest zimno.