Trekking do Bazy pod Everestem miał stanowić dla mnie jedynie aklimatyzacje, istotny, ale mniej pasjonujący element wyprawy na Ama Dablam, ot dwutygodniowy spacer, żadne wyzwanie. Znam dobrze błędy swojego myślenia i wiem ze nie potrafię doceniać własnych osiągnieć. Coś co dla wielu jest marzeniem życia, celem, wyczynem, dla mnie było jedynie elementem układanki nad którym nie zamierzałem się rozwodzić. Byłem już wyżej, robiłem trudniejsze trekkingi. Himalaje postanowiły jednak dać mi nauczkę. Nie pierwszy raz góry uczą mnie pokory (patrz post POKORA ), i nigdy nie sa to przyjemne lekcje.
Ciężko opisać dzień po dniu cały trekking, trwał dla mnie równe 2 tygodnie. Rozpoczął się 25 października 2022, wczesnym rankiem, lądowaniem na, słynącym z krótkiego i niebezpiecznego pasa startowego, lotnisku w Lukli na wysokości 2792 m n.p.m., a zakończył 7 listopada, kiedy odłączyłem się od grupy i dotarłem do Base Campu pod Ama Dablam.
Podróż po Parku Narodowym Sagarmatha zaczęliśmy w sosnowych lasach strefy subalpejskiej. Szlismy wzdluz rwacego nurtu rzeki Dhudh Kosi ktora towarzyszyc nam miala az do swoich zrodel w okolicach jezior Gokyo. Brzegi co pare kilometrow spinaly bujajace sie w rytm naszych krokow wiszace mosty, sila rzeczy przypominalem sobie ulubione filmy z Indiana Jones-em, mimo ze te przeprawy byly stalowe i nowoczesne.
W kolejne dni roślinność powoli rzedła i karłowaciała, w miarę jak wchodziliśmy coraz wyżej.
W tle co chwila wystrzelały ku niebu kolejne pokryte wiecznym śniegiem szczyty. Wiekszosc nauczyłem się rozpoznawać, z najważniejszą dla mnie Ama Dablam.
Regularnie widywaliśmy się z Lhotse, i jej przysadzistym sąsiadem Mont Everestem, bliżej lodowca Khumbu ukazało się naszym oczom przepiękne 7000 tysięczne Pumori.
Powyżej 4000 m n.p.m. rosły już jedynie krzewy; które znikły gdzieś w okolicach 5000 m n.p.m.
Pomijając ten zmieniający się wraz z wysokością krajobraz pierwszego planu, i kolejne olbrzymy na drugim planie, to dni były dość do siebie podobne. Pobudka, z reguły przed ósma, czasem wcześniej, czasem później w zależności od długości danego odcinka. Szybkie śniadanie. Następnie wielogodzinny trekking z przerwa na obiad. Pogoda z reguły słoneczna. Późnym popołudniem docieraliśmy do celu, czyli mniejszej lub większej wioski i wybranego przez Sherpe „Lodge”. Kolacja, grzanie przy piecu do 20:00 a potem bolesne nurkowanie w zimny, każdego dnia coraz zimniejszy śpiwór. Noc z buffem zakrywającym nos i usta. Wyżej czasem pobudka w środku nocy i wściekle łapanie tchu. Wciągania powietrza, które wydaje się puste. Nie odżywia. Na początku wszystko wydaje się iść dobrze. Lukla (2792m) – Phakding (2540m) – Namche Bazar (3325m) I tu pierwszy kryzys, ja i polowa grupy łapiemy ostre zatrucie. Pierwszy raz w życiu aż tak mnie rozkłada, zwykle miałem raczej odporny żołądek, a może po prostu więcej szczęścia. Dwa dni wycięte z życiorysu a co gorsza z aklimatyzacji. Jestem podłamany. Organizm walczy z bakteriami zamiast się przyzwyczajać do tego ze jest na ponad 3000 m. Temu miały służyć dwa dni restu. Jedynym plusem jest to ze w Namche mieszkamy w hotelu, który jest dość cywilizowany. W pokojach jest prawie ciepło a toalety sa na europejskim poziomie.
Zatrucie mija i ruszamy dalej, dzień po dniu coraz wyżej Dhole (3930m) – Machermo (4294m) – Machermo Peak (4909m).
W 3 dni docieramy prawie na wysokość 5000 m. Uważam, nie idę za szybko, pije dużo wody. Mam wrażenie ze zatrucie, które kosztowało mnie dwa dni w Namche Bazar nie miało na szczęście wpływu na moja wydolność. Tylko noce coraz gorsze. Nie wiem czy spie czy nie. To jakiś letarg, gonitwy myśli, zasypianie i budzenie się, nerwowe łapanie powietrza. W Dhole i Machermo jest najgorzej. Szóstego dnia trekkingu ruszamy w kierunku Gokyo Ri. Prosty etap 8 km 600m przewyższenia, a ja nie mam siły. Snuje się człapiąc noga za noga, na postojach zasypiając na siedząco. Czy to choroba wysokościowa? Nie mam objawów. Glowa właściwie nie boli, oddycham normalnie, na tyle na ile to możliwe na takiej wysokości. Idziemy dolina rzeki Dudh Koshi, której źródła leżą podobno na zboczach Cho Oyu. Jej wody rozlewają się kolejne jeziora wspólnie nazywane Gokyo. Mijam ich piękne lazurowe wody i ledwo mam sile zrobić jakieś zdjęcie telefonem. Na wyjecie ciężkiego aparat brakuje siły.