Sześciotysięcznik

Lobuche East 6119m

Lobuche East miał być moim drugim sześciotysięcznikiem w życiu, po Huayna Potosi (6088 m) w Boliwii. Nie pociągał mnie jakoś specjalnie, ot szczebel w drabinie na Ama Dablam. Raptem 4 dni wcześniej miałem duże kłopoty z saturacja (patrz Trekking ). Zmuszony bylem zejść niżej i okrążyć, wraz 3 innymi osobami, masyw Cholatse (6440m) i połączonego z nim długa grania Tobuche (6501m). Dotarcie na czas do wioski Dukla (4632 m) dawało mi jeszcze potencjalna szanse atakować Lobuche East. Reszta grupy miała tam dojść przez Cho La Pass (5420m). Niesamowitym zbiegiem okoliczności, w punkcie, gdzie łączyły się obie drogi, tuz przed Dukla, spotkały się też nasze rozdzielone zespoły. Radosne to było spotkanie. Wyściskaliśmy się wszyscy, i przez resztę drogi do wioski Lobuche wymienialiśmy się opowieściami z ostatnich, oddzielnie spędzonych dni. Zazdrościłem im przejścia przełęczy, nie spodziewałem się, ze to własnie ja nie dam rady. Niestety nie ma uniwersalnej zasady i każdego możne powalić choroba wysokościowa.

Po krótkim odpoczynku Sherpa N. zabrał mnie i Hanie w drogę do Lobuche High Camp (5269 m). W połowie stromego podejścia Hania uznała ze jednak nie czuje się na silach iść dalej i zawróciła. Kolo 14:00 dotarłem do High Camp-u gdzie spotkałem Martę i Emilie, obie z formie i pełnej motywacji do ataku. Ja też, o dziwo czułem się całkiem nieźle. Decyzja mogła być tylko jedna.

Lobuche High Camp 5200 m

High Camp był nieduży, może ze 30 namiotów zajmujących luźno jeden z brzegów niewielkiego wysokogórskiego jeziorka. Wysokość prawie 5200 m . Przypadły nam 3 box tenty kolo sporego głazu. Z daleka spoglądała na mnie Ama, jakby pilnując czy należycie przykładam się do aklimatyzacji. W bazie czekał tez nasz sprzęt, który przybył tu bezpośrednio z Lukli. Reszta dnia minęła na przeglądaniu, porządkowaniu go i przygotowaniach do nocnego wyjścia.

Ciasne ale własne

Poznaliśmy również DJ-a przewodnika, który miał iść z nami na szczyt. Przeprowadził on z nami jakieś ćwiczenia we wspinaniu się z jumarem, ale ciężko było go zrozumieć. Mówił strasznie niewyraźnie, co jak się później dowiedzieliśmy, było skutkiem wypadku na Everescie. Podobno miał wylew w jednym z wyższych obozów, na szczęście udało się go sprowadzić i po długiej rehabilitacji wrócił do wspinaczki. Poza niewyraźna mowa był to bardzo jowialny osobnik, zawsze w dobrym humorze. Byl podobno tez wyszkolonym Lama, ale o dziwo nie odprawił z nami Puja przed atakiem.

Słonce zaszło jak zwykle dość wcześnie. Wczołgałem się w śpiwór, tuląc moja wierna towarzyszkę – butelkę Nalgene wypełnioną wrzątkiem. Pobudka zaplanowana była na 1:00 w nocy i te parę godzin było jak to zwykle przed wyjściem w gore dość niespokojne. Szybko się ubrałem, i krocząc początkowo niepewnie na sztywnych podeszwach Phantom-ow 6000 poczłapałem na śniadanie.

O drugiej byliśmy już w drodze. Tuz nad obozem zbocze Lobuche to wznoszące się pod katem max 45 stopni skalne płyty. Nic specjalnie trudnego jeśli zawierzy się tarciu podeszew butów o gładką skale. DJ wyszukuje drogę a my drepczemy za nim. Czuje się dobrze i jestem dobrej myśli. Problemy z saturacja są gdzieś daleko za mną. Wspinaczka sprawia mi przyjemność.

Radość i zmęczenie

Robimy krótkie przerwy na wypoczynek, dłuższa czeka nas na tak zwanym Crampon Point – wypłaszczeniu na początku lodowca gdzie zakłada się raki. Śnieg jednak zaczyna się wcześniej, najpierw nieśmiało płatami, potem już ciągiem pokrywa nasza ścieżkę. Jest parę delikatnych miejsc w których pośliźniecie mogło by mieć potencjalnie mocno nieprzyjemne konsekwencje. Nie rozumiem czemu nie założymy raków wcześniej.

W końcu docieramy do tego charakterystycznego miejsca. Zaczyna powoli świtać. Luna wycina z horyzontu postrzępione granie i szczyty.

Przed świtem

Patrząc w druga stronę, na tle lodowca dostrzec można świetliste punkciki czołówek zespołów które są przed nami. Chwile trwa zanim wszyscy założyli raki. Ubieram tez gruba puchowke bo zrobiło się na prawdę zimno (Sprawdzę potem w zapisie z mojego Garmina ze temperatura tuz przed wschodem słońca spadła do -15 stopni).

-15°C

Od tego momentu robi się ciekawiej. Na początek mały lodospadzik, raptem kilkanaście metrów. Zabezpieczony poreczowkami. Dalej stoki, pokryte zmrożonym śniegiem coraz stromsze. Szczyt nadal wydaje się odległy.

W drodze na szczyt

Kolejne przepinki przez punkty zakotwienia poręczówek. Spokojnie, pamiętając żeby zawsze mieć wpięte auto przed wypięciem małpy. Robi się całkiem stromo a mi jakoś siada energia.

Stromo

Ratuje się żelem energetycznym. Na fali cukru lub placebo człapię dalej. Słonce przyjemnie grzeje. Pod szczytem mijanki ze schodzącymi grupami, trzeba podwójnie uważać. W końcu nie ma już nikogo miedzy nami a grania Lobuche. Przed wejściem na gran jest duże wypłaszczenie. Ostatni odpoczynek. Nawet kładę się wygodnie i z tej pozycji obserwuje fantastyczna panoramę okolicznych wierzchołków.

Relaksik na 6000m

Ku mojemu zaskoczeniu w pobliżu ląduje mały czerwo-różowy ubarwiony ptaszek. Wygląda zupełnie abstrakcyjnie na 6000m. Podskakuje na śniegu wokół nas. Co on tu robi? Towarzyszy nam chwile po czym znika. Czy to jakiś znak? Dobry czy zły omen?

Grań Lobuche

W końcu w spinamy się na gran, jest wąska, ale nie bardzo stroma, cala pokryta śniegiem.

Droga wejścia na gran

Kilkadziesiąt metrów i jestem na szczycie, jest punkt 8:00 rano.

Czeka tam już na mnie roztańczony i rozśpiewany DJ.

Masyw Everestu, Nuptse i Lhotse

W dole lodowiec Khumbu spływający z z doliny miedzy Zachodnia grania Everestu i grania łączącą Nuptse i Lhotse. Nie widać Icefall-u ale podążam wzrokiem wzdłuż zachodniej grani ku szczytowi Everestu. Z tej wysokości można ogarnąć wzrokiem ogrom tego masywu. Same szczyty jakby na wyciągniecie reki, od najwyższego punktu na ziemi dzieli nas niespełna 14 km w linii prostej.

Pumori 7161m
Lodowiec Lobuche

Nie zostajemy zbyt długo na szczycie, jakieś 20 minut. Troche radości i zdjęć i czas schodzić.

Schodzę z granią (foto Marta)

Moje myśli uciekają w kierunku odległego o raptem 12 km szczytu Ama Dablam. Skoro tu się udało a już nie wierzyłem ze to możliwe to może i tam mi dobrze pójdzie. Znowu jest nadzieja.

Schodzimy sprawnie, karabinki ślizgają się po pępowinie poręczówek. Podziwiamy widoki. Znowu Crampon Point, potem płyty. Z obozu podchodzi do nas dwóch tragarzy z herbata. Dziewczyny, DJ i Sherpa N robią sobie piknik.

Nadal jesteśmy wysoko a ja jestem zmęczony chce być jak najszybciej w namiocie. Oboz jest już stad dość dobrze widoczny, pogoda piękna nie idzie się zgubić. Postanawiam schodzić nie czekając na resztę. Towarzyszy mi jeden z tragarzy, proponując co chwile, ze weźmie mi plecak, jednak ja twardo odmawiam, skoro wniosłem go na gore to go zniosę samodzielnie. Już bez pomocy przewodnika muszę sam wyszukiwać najlepsza drogę. Niedaleko śmiga w adidaskach tragarz. W końcu stawiam zmęczony stopy na piasku pokrywającym brzegi jeziora, stad już tylko 100 m do namiotu.

Zrzucam z siebie sprzęt, ciężkie buty, wierzchnie ubrania. Siadam na kamieniu, w słońcu i z przyjemnością oddycham górskim powietrzem. Gdzieś bardzo z tej perspektywy daleko majaczy gran Lobuche. Odwracam głowę, po drugiej stronie ona, z tej strony jest stroma białą piramida. Jeszcze tylko wizyta w Everest Base Camp i idę do Ciebie.

Ama Dablam z High Camp Lobuche