Lukla, 17 listopada 2022
W Nepalu łatwo zrozumieć dlaczego ludzie, w przeszłości, czcili Słońce jako Boga. Siedzę w jadalni „Budda Lodge” w Lukli i nadaremno wypatruje sylwetki samolotu w wypełnionej po brzegi chmurami dolinie. Jest 7:30 rano. Słońce oświetla coraz większą połać przeciwległego stoku. Granica miedzy cieniem a blaskiem przesuwa się bardzo powoli. Minie pewnie jeszcze godzina zanim oświetli tą budę. W jadalni jest 7 stopni na plusie.
Tak to wygląda codziennie, ciągle oczekiwanie: co rano w namiocie Base Campu pod Ama Dablam, aż rozbłyśnie lewa polać dwuspadowego dachu box tenta, w niezliczonych Lodge-ach kuląc się nad parującą herbatą, przesuwając zmarzniętymi palcami jumar po nitce poręczówki. Oglądałem się za siebie i czekałem, czekałem na ten zastrzyk ciepła i energii. Na to żeby się otworzyć, rozluźnić opięte wokół resztek wewnętrznego ciepła mięśnie. Stanąć prosto i dumnie jak człowiek, a nie skulone walczące o przetrwanie zwierzę. Słońce! Boże! Zmiłuj się nad nami marznącymi.
Nawet teraz, wystukując na zimnym ekranie tabletu te słowa, chowam co chwilę rękę do kieszeni puchówki. Nie ma słońca, nie ma samolotu, nawet kawa wystygła.